niedziela, 17 kwietnia 2016

Facebookowa skrzynka odbiorcza z potrójnym dnem


Dzisiejszy wpis będzie trochę innej natury niż zwykle, ale jest to coś o czym uznałem, że warto napisać kilka słów. Otóż Facebook bardzo mnie wkurzył. Niby nic dziwnego, nic nowego. A jednak. 

Pewnie niektórzy z Was wiedzą, a jeśli nie, to teraz się dowiedzą, że Wielki i Wspaniały Facebook ukrywa przed Wami część z wiadomości. Po prostu do Was nie docierają bezpośrednio, wyskakując w pasku na dole serwisu, lub w aplikacji Messenger. 

Tę ukrytą skrzynkę w wersji przeglądarkowej serwisu społecznościowego można bardzo łatwo otworzyć. Wystarczy rozwinąć listę ostatnich wiadomości w górnym panelu i tam wybrać "Inne". Jest ona dość niepozorna, szczególnie w języku polskim - w oryginale zwie się to Message Requests i domyślnie lądowały tam wiadomości od osób, których nie macie w znajomych i nie macie z nimi wielu wspólnych znajomych. 

Tutaj znajdziecie ukrytą skrzynkę na FB

Problem przestał być tak dotkliwy, kiedy Facebook zaczął poprzez powiadomienia informować swoich użytkowników, że czeka na nich nieodczytana wiadomość w folderze "Inne". Wcześniej, bez ręcznego sprawdzania tej skrzynki użytkownik nie mógł wiedzieć, czy Facebook odfiltrował jakieś wiadomości czy nie. Na samym początku nawet nie informował nadawcy, że jego wiadomość mogła zostać zignorowana ze względu na to filtrowanie! 

Ostatnio jednak włodarze fejsbuków postanowili pójść o krok dalej. Pewnego pięknego wiosennego dnia postanowiłem znów ręcznie sprawdzić ukrytą skrzynkę wiadomości. Okazało się, że zniknęły wszystkie już przeczytane, które kiedyś odebrałem! Zacząłem drążyć temat, ponieważ nie lubię, jak ktoś mi usuwa "prywatną" korespondencję.

Szybko zorientowałem się, że Facebook, skoro już tak mile informuje użytkowników o tym, że filtruje to co się do nich pisze, to postanowił stworzyć trzecią skrzynkę odbiorczą, oczywiście także automatycznie filtrowaną! Żeby do niej dotrzeć, musimy wejść w skrzynkę "Inne" i tam na samym dole, pod listą wiadomości kliknąć w odnośnik "Zobacz filtrowane prośby" czyli w oryginale - See filtered requests.

A tutaj znajdziecie drugą ukrytą skrzynkę

To co robi Facebook nie pokazując nam wszystkich postów generowanych przez naszych znajomych i polubione strony to jedno - ma to związek z ogromną ilością tych postów, za którymi nikt nie byłby w stanie nadążyć. No i dochodzi do tego jeszcze kwestia przymuszania nas do płatnej reklamy - w końcu Facebook zarabiać jakoś musi. Takie zło konieczne. Natomiast filtrowanie wiadomości, które możemy otrzymywać zakrawa już na coś, co skutecznie odrzucać może od tej platformy jako serwisu społecznościowego, szczególnie, że dzięki aplikacji mobilnej Facebook wyparł większość komunikatorów tekstowych z rynku! 

Dla mnie to dodatkowy cios, ponieważ czasem kontaktują się ze mną prywatnie ludzie, którym polecił mnie w kwestiach ogólno-komputerowych ktoś z moich znajomych. I ja nie jestem takim osobom w stanie pomóc, jeśli Facebook "przefiltrował" ich wiadomość, postanowił jej nie dostarczyć a ja odczytałem ją trzy miesiące później. 

Także lećcie sprawdzić swoje przefiltrowane skrzynki i dajcie znać jak dużo ciekawych informacji, propozycji i pytań Facebook uznał za zbyt błahe by was tym kłopotać ;)

piątek, 18 marca 2016

Małe jest piękne? Recenzja Antec ISK 600M

Dzisiaj postaram się omówić wam krótko obudowę, którą miałem niedawno w rękach, tytułowego Anteca ISK 600M. Jest to obudowa w formacie micro-ATX Cube o rozmiarach 290mm wysokości, 272,6mm szerokości oraz 340mm głębokości, w stylowym czarnym kolorze.

Na zewnątrz

Antec zdecydował się na dość bezpieczne posunięcie jeżeli chodzi o front obudowy. Mamy tutaj tworzywo imitujące szczotkowane aluminium, oraz odciętą, matową belkę, która zaznacza przedni interfejs. Widać także miejsce na napęd optyczny typu slim. 

Front ISK 600M

Interfejs przedni jest dość standardowy. Po lewej stronie znajdziemy jeden port USB 3.0, wejście słuchawkowe oraz mikrofonowe oraz USB 2.0. Niebieski port USB 3.0 możemy także podpiąć jako USB 2.0, ponieważ przewód zakończony jest dwiema wtyczkami oraz informacją, by podpiąć tylko jedną. Niestety, port USB 2.0 jest na drugim, pełnym kablu dla portów. Oznacza to, że w przypadku niektórych płyt głównych (szczególnie tych najmniejszych) nie będziecie mogli podłączyć obu portów jednocześnie.

Lewa strona przedniego interfejsu

Po prawej stronie znajdują się przyciski Reset oraz Power. Przyciski ukryto za dwoma kawałkami elastycznego plastiku, który trzeba dość mocno wcisnąć, aby z nich skorzystać. Zdecydowanie zapobiega to przypadkowemu użyciu tych guzików. Jedyne obawy jakie mam, to o wytrzymałość tego typu projektu, choć tworzywo wydaje się być bardzo solidne. 

Prawa strona przedniego interfejsu

Pod dolną krawędzią frontu obudowy umieszczono także niebieskie diody LED, które zapalają się, gdy uruchomimy komputer. Muszą one jednak zostać podłączone pod zewnętrzne zasilanie za pośrednictwem kabla molex. 

Z lewej strony obudowy zobaczyć możemy żebrowania niewielkiego wlotu powietrza - z przodu zainstalowano jeden wentylator 140mm. Ponadto zobaczyć możemy niewielki prześwit pod obudową oraz klasyczne nóżki typu audio. Ponadto znajduje się tutaj niewielkie wycięcie dla zwiększenia przepływu powietrza w obudowie. Jest ono usytuowane w taki sposób, żeby zapewnić jak najlepszą cyrkulację zamkniętym i długim kartom graficznym typu blower. 

Lewa ściana obudowy

Prawy panel jest łudząco podobny do lewego, jednakże tutaj wycięcie wentylacyjne jest znacznie większe. Oba panele oraz top stanowią całość, wykonaną z dość cienkiej stalowej blachy. 

Prawa ściana obudowy

Na tyle znajdziemy dość standardowe wycięcia, choć zdradzają one co nieco o wnętrzu Anteca ISK 600M. Przede wszystkim widzimy, że płyta główna będzie umieszczona horyzontalnie, zaś karta graficzna wertykalnie. Mamy tutaj miejsce na pełny zasilacz ATX umiejscowiony na podłodze tyłu obudowy, chroniony filtrem przeciwkurzowym w formie siateczki obleczonej na plastikową ramkę. 

Tył obudowy

Znajdziemy tu także przepusty do wyprowadzenia elementów układu chłodzenia cieczą na zewnątrz obudowy, dodatkowe ażurowe wycięcia poprawiające wentylację oraz jeden wentylator 120mm. Jak widać znajdują się tutaj cztery wykręcane śledzie, przytrzymywane przez zewnętrzną metalową ramkę. Jest to dość wygodny montaż, pozwalający na łatwy dostęp do tych śledzi. 

Tył obudowy

Spód nie zaskakuje niczym nadzwyczajnym - widzimy tutaj filtr, wycięcia montażowe oraz panel LED podświetlający przód od spodu. Widzimy też, że przednie nóżki bez problemu można zdemontować, tylne zostały przyklejone. 

Spód obudowy

Wewnątrz

Po zdjęciu jednego kawałka blachy, stanowiącego top oraz oba boki obudowy, naszym oczom ukazuje się dwukomorowe wnętrze Anteca ISK 600M. W dolnej, mniejszej komorze znajdziemy miejsce na zasilacz oraz trzy dyski 3,5". Za dyskami istnieje możliwość montażu opcjonalnego wentylatora 80mm. Na dole mamy mnóstwo miejsca na nadmiarowe okablowanie i bez problemu będziemy mogli podłączyć zamontowane dyski. Zasilacz osadzany jest na gąbce tłumiącej drgania. 

Dolna komora

W górnej komorze zamontujemy pozostałe podzespoły. Obudowa kompatybilna jest z płytami głównymi Micro-ATX oraz Mini-ITX. Zmieścimy tutaj kartę graficzną do 312mm oraz cooler na procesor o wysokości do 175mm. W górnej części obudowy znajdziemy tackę na maksymalnie 4 dyski 2,5" oraz napęd optyczny w wersji slim. 

Wnętrze


Z lewej strony obudowy możemy zamontować dwa dodatkowe wentylatory 120mm, z czego zamontowanie dwóch wymaga od nas zrezygnowania z górnej tacki na dyski 2,5" oraz napędu optycznego. Front możemy zdemontować uwalniając sztywne zatrzaski umieszczone wewnątrz po obu stronach. Przedni wentylator chroniony jest ażurowymi elementami z metalu, jednakże jest tam sporo wycięć i miejsca, dzięki którym możemy sprytnie przeprowadzić trochę przewodów. 

Zdjęty front

Oba wentylatory posiadają osobne, ręczne kontrolery obrotów. Kontroler tylnego wentylatora udało mi się wyprowadzić na zewnątrz gumowymi przepustami na elementy chłodzenia cieczą, jednak w żaden sposób nie ma możliwości kontrolowania obrotów przedniego wentylatora z zewnątrz.

Więcej wnętrza

Podsumowanie

Antec ISK 600M to bardzo ciekawa obudowa ze średniej półki, oferująca ciekawy format oraz dość sporo przestrzeni w środku na zamontowanie bardzo rozbudowanych zestawów. Do głównych wad na pewno zaliczyć można dziwne okablowanie frontowych portów USB, uniemożliwiające podpięcie obu, jeśli na płycie głównej nie mamy złącz dla portów USB 3.0 wraz ze złączami dla portów USB 2.0 bądź dwóch na porty USB 2.0. Dziwi mnie montaż bocznych wentylatorów, o ile nie będzie to pewnie rozwiązanie bardzo popularne, to jednak jest tam dość miejsca, by nie wykluczać montażu tych wentylatorów obecnością górnej tacki. Myślę, że lepiej też można było rozwiązać umiejscowienie przedniego wentylatora. O ile daje nam on sporo miejsca do dyspozycji, to jednak znajduje się dokładnie na wysokości bocznych otworów wentylacyjnych na froncie obudowy, co raczej nie da efektywnego przepływu powietrza. Nie jestem także przekonany co do kontrolerów wentylatorów. Wygodniej byłoby zaimplementować prosty kontroler z dostępem z zewnątrz, z możliwością podłączenia obecnych w obudowie wentylatorów. 

Do zalet zdecydowanie zaliczyć można jakość całej konstrukcji - nic się nie chybocze, nie wygina, a mimo to obudowa pozostaje dość lekka. Na pochwałę na pewno zasługuje możliwość rozbudowy. W całej obudowie możemy zainstalować łącznie aż 6 wentylatorów, czego nie można powiedzieć o niektórych pełnowymiarowych obudowach. Wydaje mi się także, że jest tutaj dość miejsca na montaż nie tylko chłodzenia cieczą typu AiO dla procesora, zarówno z użyciem chłodnicy 120mm, ale także cienkiej chłodnicy 240mm, ale będziemy w stanie zmieścić tu także cały customowy układ chłodzenia, z pompą i rezerwuarem albo na dole albo na górze (zależnie od wielkości użytej płyty głównej). Brakowało mi kilku dodatkowych miejsc do przypięcia kabli, ponieważ są tylko dwa, w dodatku średnio użyteczne dla najmniejszych płyt głównych. Cieszy duża ilość miejsca w dolnej części, gdzie upchniemy tyle kabli ile tylko chcemy. 

Myślę, że Antecowi ISK 600M mogę wystawić solidne 4+/5, biorąc pod uwagę jego przystępną cenę. Zdecydowanie jest to fajna obudowa dla kogoś, kogo interesują mniejsze konstrukcje, ale wciąż chce mieć sporo miejsca na różne podzespoły i wygodny montaż. Dobra robota, Antec! :) 

A tak prezentuje się zestaw wewnątrz Anteca ISK 600M od góry :)

Od prawej strony



Oraz od lewej strony

Obudowa użyta w tej recenzji została udostępniona przez czytelnika, dla którego składany był powyższy komputer :)

piątek, 26 lutego 2016

Dlaczego nie warto oszczędzać na obudowie komputerowej?

Dzisiaj zajmiemy się tematem obudów komputerowych. Często przeglądam różne fora i grupy internetowe, w których ludzie proszą o pomoc przy dobieraniu części do nowego zestawu komputerowego. I pełno "dobrych duszyczek" się zgłasza i "pomaga" wrzucając swoje propozycje. I człowiek to przegląda i zastanawia się, czy wypalić sobie oczy, czy po prostu odłączyć się od Sieci na zawsze. Ale o co chodzi? Otóż - o proponowane do danego zestawu obudowy. Z tych propozycji wynika, że Zalman Z3 Plus to obudowa idealna. Nie zrozumcie mnie źle, Z3 Plus to całkiem solidna buda. W swoim budżecie. Dopasowanym do budżetu całego zestawu. Ale to nie jest dobry wybór do zestawu za cztery, siedem czy piętnaście tysięcy złotych! A takie "porady" pojawiają się codziennie!

Zalman Z3 Plus [zalman.com]

Mam wrażenie, że ci "doradcy" mają swoje low-endowe zestawy złożone w tych Zalmanach i to jedyny rodzaj obudowy, jaki znają. Poza tymi szarakami sprzed 2005 rok ;) I nie ma nic złego w tych zestawach, które posiadają. Obudowa jest dobrze dopasowana do reszty sprzętu, oni korzystają z czegoś jakościowo lepszego, niż poprzednie co mieli, więc polecają. W końcu są zadowoleni, czemu by nie polecać? Na takiej samej zasadzie każdy kto całe życie jeździł Maluchem, teraz poleca Smarty. Dobrze mu się jeździ, ma swoje zalety - Smart zatem jest najlepszym autem. Jakim jeździli. I tu jest problem, bo kiedy wsiądzie za kierownicę prawdziwego samochodu ;) to dopiero otwiera oczy. Wydaje mi się, że tak samo jest z obudowami komputerowymi.

Przyznać się, kto jeszcze ma takie coś? ;) [overclock.net]

Zatem w sytuacji przeze mnie opisywanej mamy potężne podzespoły za kilka tysięcy złotych zapakowane w obudowę za ~150zł. Najdroższa w tym wszystkim jest zapewne karta graficzna. I to co najbardziej dziwi to to, że jest to najszybciej starzejący się element zestawu. Natomiast to, co starzeje się najdłużej i w co warto zainwestować troszkę więcej, jest pomijane. Dosłownie, bo w większości propozycji widać, że obudowa została dodana na końcu. Zwykle zostaje na nią 100-150zł, więc wrzuca się tego Zalmana czy SilentiumPC z plastiku w tej cenie i wysyła, byle szybciej, bo przecież fefnastu innych "pomocników" nas uprzedzi i jeszcze zaproponują grafikę od firmy której nie lubię!

Corsair Graphite 760T Arctic White [corsair.com]

Dlaczego warto więc inwestować w lepsze obudowy? Zacznę od kontynuowania tego co napisałem w akapicie wyżej - kartę graficzną będziecie zmuszeni zmienić raz na 2-3 lata, żeby utrzymać standard jakości w grach. Procesor? Raz na pięć, może nawet rzadziej. RAM podobnie. Dyski? Zasilacz? Tak długo, jak nie zdradzają symptomów zużycia. Szczególnie zasilacze, bo na niektóre macie nawet 7 lat bezpłatnej gwarancji. No i bohater dzisiejszego postu - obudowa. To jest sprzęt, który od pewnego progu jakościowego po prostu się nie zużywa. W najgorszym wypadku padną wam wentylatory, które będzie trzeba po prostu wymienić. Ale prawda jest taka, że pierwsze co należy zrobić po kupieniu Zalmana Z3 Plus za ~170 PLN, to doinwestować 50-100zł na nowe wentylatory. No chyba, że chcecie powkurzać rodzinę hałasem. 

Corsair Carbide 900D [corsair.com]

Nie będę się tutaj rozwodził nad wyglądem droższych obudów - ponieważ to już kwestia gustu. Każdemu podobać się będzie co innego. Ale jedno jest uniwersalne - lepszej jakości materiały zawsze wyglądają lepiej, niż tani plastik. I to jest fakt. 

To, co najłatwiej wytknąć tanim obudowom, to komfort pracy z nimi. Budowałem zestawy w Gladiusach M20, Zalmanach Z3 Plus. Budowałem też w Fractal Design Define R4 czy Define S. Miałem w rękach droższe obudowy SilentiumPC czy Corsaira. Jest to masa szczegółów, które sprawiają, że budowanie komputera w uboższej obudowie to prawdziwa mordęga. Detale, takie jak umiejscowienie przepustów na kable, ilość miejsca za płytą główną, sposób montażu elementów czy usprawnienia do aranżacji okablowania.



NZXT H440 [nzxt.com]

Inną kwestia jest jakość wykonania względem trwałości. Sprawa jest prosta - niektóre obudowy wyginają się, jak włożycie do nich sprzęt. A na Define R4 znajomego przewrócił się stu-kilogramowy facet. Przykleili frontowy (plastikowy) panel z powrotem na miejsce, bo urwały się zaczepy, i... korzystał z PCta dalej. Stalowy szkielet i grube stalowe panele ochroniły resztę sprzętu bez problemów. 

Fractal Design Define R5 Black Window [fractal-design.com]

Do tego wszystkiego dochodzą kolejne detale wpływające na kulturę pracy - stabilność obudowy, wyciszenie, negacja wibracji różnych elementów. Często nie znajdziecie tego w tańszym sprzęcie i ciężko to docenić, jeśli się tego nigdy nie miało. 

Podsumowując, kupno lepszej obudowy to zasadniczo jedna z lepszych inwestycji, jaką możecie zrobić przy kupnie całego zestawu - z dobrej obudowy będziecie mogli korzystać przez wiele lat, mając w niej następne, nowe zestawy. Lepiej na początek wziąć te 8GB pamięci RAM, zamiast 16GB, ale doinwestować obudowę, zamiast wymieniać ją całkiem za dwa lata. A RAM zawsze możecie dokupić dwie wypłaty później ;) Oczywiście ta rada nie dotyczy zestawów niskobudżetowych. Są pewne granice oszczędzania na podzespołach i kiedy niebezpiecznie opuszczamy strefę korzystnego stosunku ceny do wydajności części, to nie pozostaje nic innego jak szukać gdzieś oszczędności. Po prostu rozwaga i równowaga ;) 

sobota, 20 lutego 2016

Jak przyspieszyć starego laptopa?

Macie pod ręką starego laptopa, ale korzystanie z niego to czysta mordęga? System uruchamia się dość długo, by można było zrobić sobie obiad? Wszystko działa powoli i użytkowanie komputera nie sprawia żadnej przyjemności? Nie zawsze jest to wina starszego już i mniej wydajnego sprzętu. Czasem wystarczy niewielki upgrade by korzystanie z laptopa nie kojarzyło nam się z wizytą u dentysty czy podróżowaniem PKP. Pokażę wam dzisiaj co ja zrobiłem ze starym lapkiem Żony :) 

Na warsztat poszedł wieloletni już Lenovo Y550 z Intelem T4200, GeForcem GT 130M i 4GB RAM na pokładzie. Poza laptopem ;) potrzebny będzie nam dysk SSD (na przykład Crucial BX100 250GB), kieszeń na drugi dysk, pasta termoprzewodząca, paski termoprzewodzące, izopropanol, drobna mikrofibra albo filtry z ekspresu do kawy, puszka sprężonego powietrza, śrubokręt krzyżakowy i płaski (bądź scyzoryk).  

Najważniejsze rzeczy potrzebne do przyspieszenia laptopa ;)


Krok pierwszy - wymiana dysku na SSD. Trudność: Twój pięciolatek da radę. 


Do tego kroku potrzebny będzie wam tylko śrubokręt krzyżakowy i dysk SSD. Rzecz którą zamierzamy zrobić jest relatywnie prosta. Odwracamy laptopa do góry nogami, wyciągamy baterię i otwieramy pokrywkę, pod którą schowany jest dysk twardy. Zwykle jest to gdzieś z boku pod osobnym panelem. Następnie wysuwamy i wyciągamy tackę z dyskiem, podmieniamy na dysk SSD i wsuwamy z powrotem.

Tak wygląda wyjęty dysk HDD. Nie zwracajcie uwagi na uzewnętrznione bebechy ;) 

Skręcamy całość do kupy. Teraz oczywiście musimy postawić na tym dysku jakiś system operacyjny - możemy to zrobić albo przez napęd DVD, jeśli nasz laptop taki posiada, lub z pendrive'a. Ja będę instalował Windows 7 Pro x64 właśnie przez USB. Warto pod ręką też mieć wszystkie sterowniki do laptopa pod dany system. Znajdziecie je na stronie producenta danego sprzętu. Możecie je wrzucić na pendrive z systemem do osobnego katalogu i po prostu zainstalować po uruchomieniu systemu. 

Dyski SSD są dużo szybsze od talerzowych dysków HDD, a już w szczególności od tego, co producenci zwykli pakować do laptopów. Zauważycie więc generalnie krótszy czas uruchamiania systemu i wszystkich programów. Zwiększy się ogólny komfort korzystania z komputera. 


A tak wygląda nowy dysk SSD w tacce z laptopa

Krok drugi - umieszczenie starego dysku z powrotem w laptopie. Trudność: Twój pięciolatek będzie potrzebował odrobinę pomocy. 


No dobrze, wymieniliśmy nasz ślamazarny, ale za to duży (320, 500, 750 czy 1000 GB) dysk na szybki, ale dość mały SSD. Aktualnie kupno dysku SSD większego niż 250GB jest zwyczajnie nieopłacalne. Skąd zatem wziąć więcej miejsca? Jak nie stracić danych ze starego dysku? Ano zamontujemy go z powrotem, ale w innym miejscu ;). W laptopie, którego widzicie na zdjęciach, jest napęd DVD, jednakże dawno temu przestał już działać i nie czyta płyt. Jest nam więc zbędny. W to miejsce właśnie włożymy stary dysk HDD z laptopa. 

Do tego potrzebna będzie nam kieszeń na dysk, którą kupicie w niektórych sklepach komputerowych. Ja kupiłem najtańszą z Allegro, za 25 zł ;) Uwaga - takie kieszenie występują w dwóch grubościach, zależnie od tego jaki macie napęd w laptopie. Możecie to zmierzyć nawet linijką - 12,7 bądź 9,5mm. Ważne będą także złącza w kieszeni - zarówno miejsce w które wpinany jest dysk, jak i złącze, przy pomocy którego przypniecie kieszeń w miejsce napędu. W większości przypadków będzie to interfejs SATA - SATA, ale warto się upewnić, żeby nie było niemiłych niespodzianek. W moim przypadku potrzebna była kieszeń grubsza. Umieszczamy dysk w kieszeni, upewniamy się, że został poprawnie wsunięty w złącze SATA i możemy go przykręcić do tacki.


Stary dysk w tacce

Następnie musimy wybebeszyć napęd DVD z laptopa. Należy zdjąć panel przysłaniający główne komponenty (lub tylko pamięć ram w niektórych modelach) i tam zlokalizować jedną śrubkę przytrzymującą obudowę napędu. Wykręcić ją i następnie śrubokrętem wypchnąć napęd z zatoki. Następnie przekręcamy ten niewielki element montażowy z napędu na naszą tackę na dysk i wsuwamy ją w to samo miejsce, przykręcając. Do tacek często dodawane są panele imitujące tackę napędu DVD, którą możemy założyć, by całość wyglądała estetycznie. Pozostaje tylko sformatować starą partycję systemową.

W ten sposób mamy w laptopie dwa dyski - szybki SSD na system i programy, oraz wolniejszy, ale pojemny HDD na dane. Jeśli na tym etapie poprzestajecie, to jest to dobry moment, by trochę wyczyścić wentylator układu chłodzenia. Łapiecie zatem za puszkę ze sprężonym powietrzem i wydmuchujecie cały syf z wentylatora. Przytrzymajcie go tylko delikatnie, żeby nie kręcił się jak będziecie go przedmuchiwać. 

Krok trzeci - wymiana pasty termoprzewodzącej. Trudność: znajdź swojemu pięciolatkowi coś lepszego do roboty. 


Następny krok wymaga zwykle już całkowitego rozebrania laptopa. Jeżeli nie wiecie jak to zrobić, ale nie boicie się spróbować - poszukajcie w Sieci instruktażu innych użytkowników, którzy pokazują jak rozebrać konkretny model który posiadacie. Wiele laptopów rozkłada się podobnie, ale zawsze są jakieś różnice, o których warto wiedzieć zanim postanowicie wyrzucić sprzęt przez okno. 

Kiedy już dostaniecie się do układu chłodzenia, należy odkręcić go od płyty głównej. Zwróćcie uwagę na numerację śrubek - to kolejność w jakiej należy przykręcać układ. Możecie zatem rozkręcać go w tej samej kolejności lub odwrotnej. W przypadku kilkuletnich laptopów prawdopodobnie zastaniecie skamielinę, która niegdyś była pastą termoprzewodzącą. 

Skamielina

Przy pomocy mikrofibry lub filtra do kawy oraz izopropanolu należy usunąć całą starą pastę z procesora oraz karty graficznej i okolic. Następnie to samo zrobić z miedzianymi elementami na układzie chłodzenia. 

Kolejnym krokiem będzie wymiana pasków termoprzewodzących, które zwykle pomagają odprowadzać ciepło z chipsetu płyty głównej bądź układów odpowiedzialnych za zasilanie procesora i grafiki. Zerknijcie gdzie dokładnie znajdują się termopady na układzie chłodzenia i porównajcie z układem elementów na płycie głównej. Wyczyśćcie te miejsca alkoholem. Ze świeżego paska termoprzewodzącego wytnijcie kawałek odpowiedniej wielkości i pęsetą ułóżcie je na tych elementach. Następnie należy usunąć stare paski z chłodzenia i wyczyścić te miejsca alkoholem. Pozostaje nałożyć nową pastę termoprzewodzącą na procesor i grafikę i przykręcić chłodzenie z powrotem :) Jest to także dobry moment na wyczyszczenie wentylatora lub radiatora przy wylocie układu chłodzenia z kurzu. 

Wypolerowany procesor i chipset 

Podsumowanie


Po tych wszystkich krokach nie dość, że przyspieszyliście uruchamianie się systemu i programów, powiększyliście ilość przestrzeni dyskowej w laptopie, to jeszcze zwiększyliście jego kulturę pracy poprzez wymianę środków termoprzewodzących i usunięcie kurzu skutecznie obniżającego wydajność układu chłodzenia. Nie pozostaje nic, jak zaparzyć sobie kawy, herbaty czy otworzyć piwko i cieszyć się odmłodzonym laptopem :) 

Nic tak nie cieszy, jak czysta i sprawna elektronika :)

Nie są to jednak jedyne możliwe kroki jakie możecie podjąć. Co zatem można jeszcze zrobić? Możecie wymienić, bądź dołożyć, pamięci RAM do swojego laptopa. Ja tego nie robiłem, ponieważ miałem już zajęte oba banki, a mój laptop nawet nie obsłuży więcej niż 4GB. Operacja jest jeszcze prostsza niż wymiana dysku, ważne jest jednak, by dobrać pamięci o odpowiednich parametrach, które zależne będą od modelu waszego laptopa. W wielu przypadkach możecie także pokusić się o wymianę procesora. Ma to sens w przypadku, gdy laptop podczas zakupu nie miał najmocniejszego układu ze swojej generacji. Możecie w ten sposób zyskać na wydajności, lub włożyć procesor o tej samej wydajności, ale zużywający mniej prądu i generujący mniej ciepła. Każdy laptop to osobny przypadek i przy doborze nowego procesora należy zwrócić uwagę na posiadaną płytę główną, jej chipset oraz wydajność układu chłodzenia. Laptopy z najniższej półki posiadają procesory wlutowane w płytę główną i takich niestety wymienić nie możemy. 

Wszystko sprowadza się do tego, jakie koszty jesteśmy gotowi ponieść i czego oczekujemy od sprzętu. Jeżeli mamy starego średnio, lub wysokopółkowego laptopa, to często lepiej usprawnić go kosztem kilkuset złotych, niż kupować nowego, z niższej półki. 

piątek, 12 lutego 2016

Fractal Design Define S - seria Define po liftingu?


W tym tygodniu miałem nieodzowną przyjemność budować zestaw komputerowy w obudowie Define S marki Fractal Design. Przyjemność polegała na tym, że prawdopodobnie jestem fanboyem Fractal Design. Mój sprzęt do grania stoi w Define R4 ;) 

Na zewnątrz


Całkowite wymiary Define S to 233 x 465 x 533mm, możemy w tej obudowie zamontować wszelkie rodzaje płyt głównych w rozmiarach ATX lub mniejszych. 

Front obudowy to dobrze już znany jednolity panel serii Define z wycięciem na niebieską diodę LED. W przypadku modelu S, panel nie skrywa otwieranych drzwi, jak to ma miejsce w serii Define R. Na froncie nie uświadczymy żadnych zatok 5,25", ale za to jest tam dość miejsca na montaż aż trzech wentylatorów 120/140mm lub chłodnicy w rozmiarach aż do 360mm. Całość jest zabezpieczona filtrem przeciwkurzowym. Fabrycznie zamontowano na przedzie jeden wentylator Fractal Design Dynamic GP14 140mm. Panele boczne są pancerne i wyłożone materiałem tłumiącym dźwięki. Wyłożenia oczywiście brakuje na panelu z oknem.


Dynamic GP14

Na topie obudowy znajdziemy interfejs przedni. Składa się on standardowo z jacków audio, przycisku reset, dużego przycisku power z niebieską diodą oraz dwóch czarnych portów USB 3.0. Brak tutaj dwóch portów USB 2.0 oraz kontrolera wentylatorów, znanych z Define R4/R5. Dioda LED może także pokazywać pracę dysku, migając innym odcieniem niebieskiego. 

Interfejs przedni

Dalej, za interfejsem znajdziemy systemu ModuVent, czyli zestaw płyt z tworzywa, wyłożonych materiałem dźwiękochłonnym, które możemy w łatwy sposób demontować, by zrobić miejsce na wentylatory lub chłodnice. Możemy tu zamontować 3 wentylatory 120/140mm lub jeden 180mm posiadający rozstaw otworów montażowych na 165mm. Możemy tu założyć prawie każdą chłodnicę jaka się nam zamarzy: 420, 360, 280, 240, 140 oraz 120mm. Dla chłodnic 420, 280 oraz 140mm mamy niestety ograniczenie 55mm grubości radiator+wentylator. Niestety, po zdjęciu paneli ModuVent i zainstalowaniu tam elementów chłodzenia, cała powierzchnia górna nie jest filtrowana, co będzie szczególnie kłopotliwe, jeśli zamontujemy tam wentylatory/chłodnicę na przykład w rozmiarze 240mm. 
 
System ModuVent

Tył obudowy zaskakuje tak naprawdę niewielką ilością perforowanej powierzchni, zwiększającej przewiewność. Poza tym mamy tu standardowy układ - wykręcane śledzie, miejsce na zasilacz izolowane od podłogi obudowy oraz tylnej ścianki miękką gumą, kolejny wentylator GP14 140mm oraz stalowe, beznarzędziowe śrubki, których nie da się wyjąć z paneli bocznych, więc raczej ich nie pogubimy. 

Tył obudowy

Na spodzie obudowy znajdziemy elementy dobrze znane w serii Define - nóżki z gumową podstawą, długi filtr przeciwkurzowy zabezpieczający zarówno wentylator zasilacza jak i wentylator na spodzie obudowy. Ponadto widzimy otwory montażowe, dzięki którym bezproblemowo będziemy mogli przykręcić elementy układu chłodzenia cieczą. Na dole możemy zainstalować wentylator 120/140mm lub chłodnicę 120mm. Znajdziemy tu także uchwyt pozwalający na demontaż panelu przedniego. 

Spód obudowy

Okno panelu bocznego nie jest barwione, jest bardzo sztywne i wycięte tak, by ukazywać wszystko co się w obudowie znajduje, włączając przestrzeń przeznaczoną dla elementów układu chłodzenia cieczą. Ponadto nieźle odbija światło ;) 

Panel boczny z oknem

Wewnątrz


Wnętrze Define S na pierwszy rzut oka wydaje się być znajome, ale nawet niewprawny obserwator szybko zauważy pewne oczywiste różnice. Przede wszystkim nie uświadczymy tu żadnej klatki z zatokami 5,25" ani 3,5". Znajdziemy za to sporo miejsca z wycięciami na elementy montażowe dla elementów układu chłodzenia cieczą - pompki czy zbiornika na płyn. Umożliwiono to poprzez rozbudowę backplate'u płyty głównej, który jest teraz na szerokość całej obudowy. 

Wnętrze Define S

Wygięto go także, aby zapewnić dodatkowe miejsce za nim. Wszystko to doprowadziło do niewielkich zmian w umiejscowieniu i wielkości przepustów na kable. Szczerze powiedziawszy, obudowa w środku wygląda, jak po rozebraniu na części pierwsze. Sytuacja wyjaśnia się, gdy zerkniemy na jej drugą stronę. 

Przepusty na okablowanie

Tutaj inżynierowie Fractala umieścili kilka ciekawych niespodzianek. Znajdziemy tu przede wszystkim miejsce na montaż dwóch dysków SSD zaraz za płytą główną, ale także sprytnie rozwiązany montaż, pozwalający na umiejscowienie do trzech dysków 3,5 lub 2,5". Miłym dodatkiem są rzepy ułatwiające aranżację okablowania.

Magia dzieje się z tyłu

Nowatorski montaż dla dysków 3,5 oraz 2,5"

Podsumowanie


Define S na pierwszy rzut oka bardzo przypomina swojego droższego brata - Define R5, lub jego starszego brata - Define R4. Jest to jednak obudowa, która posiada pewne znaczące różnice, na które należy zwrócić uwagę przed zakupem. Dla standardowego użytkownika będzie to po prostu okrojona, ale też o ponad 100zł tańsza, wersja Define R5. Brakuje tutaj kontrolera wentylatorów, zatok 5,25", jest mniej miejsca na dyski, filtr na spodzie jest krótszy i dostępny z tyłu nie z przodu. Jednakże ta obudowa to prawdziwa gratka dla amatorów chłodzenia cieczą. Mamy tutaj mnóstwo detali, które wspierają tego typu układy, w obudowie do 400zł. Spokojnie zamontujemy tutaj dwie duże chłodnice, niemały rezerwuar i pompkę, a przy tym nadal mamy dość miejsca na kilka dysków twardych oraz SSD, bez powiększania obudowy do rozmiarów większych niż standardowa wieża ATX. 

Ponadto mamy tutaj wiele znanych i sprawdzonych rozwiązań Fractala, a także niesamowitą solidność i jakość wykonania. Obudowa jest w większości wykonana ze stali, przez co jest bardzo stabilna, zaś elementy plastikowe nie trzeszczą i są świetnie spasowane. 

Jak to w przypadku serii Define - budowanie komputerów w tych obudowach to czysta przyjemność i efekt jest zwykle bardzo satysfakcjonujący. Tym razem wystawię dwie oceny: jeśli planujecie zamontować chłodzenie cieczą dla procesora i kart graficznych (lub innych elementów), to według mnie ta obudowa zasługuje na ocenę 5/5 ze względu na opcje, które oferuje, w stosunku do ceny. Jeśli jednak planujecie chłodzić swoje komponenty w bardziej klasyczny sposób, to dla przeciętnego użytkownika brak klatek na dyski i zatok 5,25" może być kłopotliwy. Tak samo jak niewielka ilość portów USB na przedzie i brak kontrolera wentylatorów. W takiej sytuacji Define S dostanie ode mnie solidne 4+/5.


A tak wygląda zestaw w Define S :) 



Obudowa użyta w tej recenzji została udostępniona przez czytelnika, dla którego składany był powyższy komputer :) 

piątek, 5 lutego 2016

Mysz prosto z Chin - recenzja 1STPLAYER Fire Dancing Gaming Mouse

Wielu z nas, europejczyków, ciągle żyje w przekonaniu, że Chińczycy produkują jedynie podróbki znanych produktów. A co, gdybym wam powiedział, że mają też własne marki, zajmujące się sprzedażą własnych, oryginalnych produktów? Zdziwieni? Jeśli tak, to zapraszam was do zapoznania się z poniższą recenzją.

Stylowe pudełko 1STPLAYER Fire Dancing Gaming Mouse

Specyfikacja i cena


Myszkę można zakupić w amerykańskim sklepie Amazon, jednakże przesyłka jest dostarczana z Chin, za darmo. W chwili pisania tej recenzji, mysz sprzedawana jest za 20 dolarów. 

Zerknijmy na parametry jakie podaje producent, ponieważ zważywszy na cenę gryzonia, wyglądają bardzo obiecująco:

- Myszka ma symetryczny profil, jest więc przystosowana dla leworęcznych;
- Posiada czułość do 4000 DPI;
- Została wyposażona w sensor Avago 3050 oraz mikroprzełączniki Huano (tylko przyciski główne);
- Posiada przewód w oplocie o długości 180cm;
- Akceleracja na poziomie 20G;
- Teflonowe ślizgacze;
- Polling rate na poziomie 1000Hz;
- Waga 119g;
- Wymiary 10,7 x 6,6 x 3.6 cm;
- Mysz dostępna jest w kolorach białym i czarnym;

Najciekawsze w tych parametrach jest zestawienie sensora Avago 3050, DPI 4000 oraz polling rate 1000Hz. Na wstępie zdradzę, że sensor Avago 3050 sprzętowo posiada 2000 DPI, czyli spodziewać się możemy jakiejś interpolacji.

Opakowanie


Mysz zapakowana jest w stylowe, srebrne, kartonowe pudełeczko. Na froncie widzimy nazwę produktu oraz ledwo widoczne pajęcze logo producenta 1STPLAYER. Na odwrocie znajdziemy troszkę informacji o produkcie w języku chińskim oraz angielskim. 

Proste opakowanie myszy
Mysz w pudełku nie jest w jakiś specjalny sposób zabezpieczona, ale opakowanie jest dopasowane do wielkości gryzonia, więc ten nie lata luzem w środku. Pod kawałkiem kartonu schowano przewód zapięty niewielkim rzepem. W opakowaniu znajduje się także niewielka, dwujęzyczna broszurka, podająca kilka szczegółów technicznych o tym, że myszka działa bez dedykowanych sterowników, a także wskazówkę, że dedykowane oprogramowanie znajdziemy na stronie internetowej producenta. 

Budowa i wygląd


Mysz sprawia wrażenie bardzo solidnie zbudowanej. Nigdzie nie widać nierówności na łączeniach elementów, nic nie skrzypi, tworzywo wydaje się być trwałe. Niestety 1STPLAYER zdecydowało się wykorzystać do konstrukcji górnej powierzchni myszy bardzo gładki i sztywny plastik. Co za tym idzie, myszka odbija światło do tego stopnia, że na niektórych zdjęciach spokojnie dostrzeżecie na jej powierzchni odbicie ukazujące mój aparat na statywie ;) Boki myszki także wykonano ze sztywnego tworzywa, te jednak są matowe. Na górze myszy znajdziemy oczywiście dwa główne przyciski z mikroprzełącznikami, podświetlany od boków scroll z wbudowanym przyciskiem, przycisk do zmiany DPI oraz podświetlenia oraz podświetlone logo producenta. 

Fire Dancing po wyjęciu z opakowania
Jak już wspomniałem, profil myszy jest całkowicie symetryczny. Co ciekawe, po obu stronach myszki znajdziemy dwa identyczne, długie przyciski boczne. Przewód jest w biało-czarnym, sztywnym oplocie. Oplot wygląda zdecydowanie na najmniej solidną część myszki, ale jego sztywność uchroniła przewód przed nadmiernym pogięciem w pudełku. 

Spód gryzonia
Na spodzie myszki znajdziemy logo producenta, informację o modelu, numerze seryjnym, kilka niezrozumiałych dla mnie informacji w języku chińskim, naklejkę jakościową oraz cztery dość sporej wielkości ślizgacze. Ślizgacze wydają się być sztywne, twarde i dość gładkie. 

Podświetlenie 
Po podłączeniu do portu USB w komputerze, myszka momentalnie sama się instaluje i włącza się jej podświetlenie, domyślnie ustawione w kolorze czerwonym. Jeżeli nie ruszamy myszki przez krótką chwilę, podświetlenie zaczyna bardzo powoli pulsować. Kolor podświetlenia pozwala nam rozpoznać ustawienia DPI myszy, niestety ani w broszurce ani na spodzie próżno szukać legendy. Mysz domyślnie posiada 4 ustawienia, od najmniejszego do najwyższego DPI: Czerwony, Niebieski, Zielony, Fioletowy. Wszystkie kolory są bardzo żywe i ładnie podświetlają logo. 

Oprogramowanie


Na stronie producenta udało mi się pobrać i bezproblemowo zainstalować sterownik do myszki. Niestety sterownik nie wykrywa gryzonia, wyrzucając jedynie prosty błąd "Mouse not detected". Jakakolwiek próba wyświetlenia samego programu kończy się takim samym błędem. Od pracownika 1STPLAYER dostałem informację, że w sterowniku brakuje jakichś plików i że prześle mi je e-mailem. Niestety, miał jakieś problemy z wysłaniem 3mb pliku i sterownik do mnie nie dotarł. Na dzień publikacji tej recenzji nie udało mi się uzyskać dostępu do dedykowanego oprogramowania dla tej myszki. Jeśli kiedyś mi się to uda, to zaktualizuję ten paragraf. 

Testy


Postanowiłem przeprowadzić kilka standardowych testów myszy, aby zweryfikować część danych technicznych podanych przez producenta oraz poznać jej faktyczne możliwości. Oczywiście systemowa akceleracja została wyłączona. 

Zacząłem od pomiaru częstotliwości przesyłania danych z myszki do komputera. Przypominam, że producent określił je na 1000Hz, czyli powinniśmy mieć opóźnienie na poziomie 1ms. 

Test w Mouse Rate Checker
Jak widać na powyższym zrzucie ekranu z Mouse Rate Checker, mysz osiąga maksymalnie wyniki niewiele ponad 500Hz. Wyniki w okolicach zarówno 450 jak i 550Hz można zaliczyć jako błąd wynikający z niedoskonałości metody pomiarowej. Daje nam to opóźnienia na poziomie 2ms. Jest to oczywiście całkiem przyzwoity wynik jak na myszkę tej klasy, jednakże odbiega on od tego co deklaruje producent. Przyznam szczerze, że moja wiedza w tej tematyce jest ograniczona, wydaje mi się jednak, że producent stosuje tu pewne niedopowiedzenie - sensor faktycznie przesyła dane z częstotliwością 1000Hz, ale do mikrokontrolera wbudowanego w myszkę i dalej, do komputera, dane przesyła już ten mikrokontroler, właśnie z częstotliwością 500Hz. Wiem, że podobną zagrywkę stosował A4Tech z niektórymi swoimi myszami. Jeśli ktoś posiada w tej tematyce głębszą wiedzę niż ja, to będę wdzięczny za klaryfikację tego w komentarzach ;) 

Kolejnym testem była próba wykrycia interpolacji - sensor Avago 3050 sprzętowo posiada czułość do 2000 DPI, co oznacza, że bez interpolacji producent raczej nie byłby w stanie osiągnąć 4000 DPI. 

Wynik testu na obecność interpolacji w Vmouse Benchmark

Z racji, iż producent nie podaje wartości DPI jakie odpowiadają konkretnym ustawieniom, opisałem je kolorami. Test przeprowadzony w Vmouse Benchmark pokazuje, że dwa najwyższe ustawienia zdradzają obecność interpolacji - są to przerwy widoczne w powoli nakreślonych liniach. Mysz w wyższych ustawieniach po prostu gubi piksele. 

Następnie przeszedłem do pomiaru DPI, także z użyciem Vmouse Benchmark. Pomiar jest mocno orientacyjny, ze względu na to, że wymaga bardzo precyzyjnego ruchu myszką na odległość ćwierć cala. Umieściłem suwmiarkę w najszerszym miejscu myszki, wyzerowałem, po czym ustawiłem ćwierć cala i przesuwałem myszkę między ramionami suwmiarki. 


Pomiary DPI 

Jak widać, myszka osiąga aż 5000 DPI. Jeżeli mój pomiar był poprawny, to w takim razie myszka podlega bardzo dużej interpolacji.

Inną właściwością jaką można zbadać, jest test akceleracji. W najprostszy sposób wykonać go w jakiejś pierwszoosobowej strzelance. Ja wybrałem Far Cry 3, oczywiście wyłączając akcelerację w grze. Test przeprowadzamy w następujący sposób: kierujemy kamerę pod stopy bohatera, oddajemy strzał w podłoże tworząc punkt odniesienia. Następnie powoli przesuwamy mysz w linii prostej w bok, by zrobić pełny obrót wokół osi bohatera. Gdy wrócimy do punktu wyjścia, to przesuwamy bardzo szybko myszką w kierunku przeciwnym, by gryzoń wrócił do miejsca wyjściowego. 


Test akceleracji w Far Cry 3
Jak widać, Fire Dancing posiada niewielką akcelerację, ale o tym producent wspominał. Wynik jest całkiem przyzwoity na niskim DPI. Na wyższych ustawieniach DPI oczywiście jest gorzej. 

Ostatnim, prostym do przeprowadzenia, ale trudniejszym w interpretacji, jest test na tzw. jittering. Najprościej mówiąc, jest to przemieszczanie się kursora nie w linii prostej, gdy my przemieszczamy mysz w linii prostej. Czyli "skakanie" kursora w różnych kierunkach. Najprościej taki test przeprowadzić chwaląc się swoimi umiejętnościami w popularnym edytorze graficznym - MS Paint ;) Test przeprowadziłem na wszystkich ustawieniach czułości. 




Przy wyższych ustawieniach widzimy już drobne nierówności - coś w rodzaju zygzaków przy próbach rysowania płynnych kształtów. Efekt jest niewielki, ale jest w Fire Dancing obecny. 

Wrażenia z użytkowania


Kiedy zacząłem używać i grać na Fire Dancing, miałem pewne problemy z przestawieniem się. Od kilku lat używałem myszek o jednym, bardzo konkretnym profilu, więc przyzwyczajenie się do nowego gryzonia chwilkę mi zajęło. Podczas tego przyzwyczajania sprawdziły się także moje obawy - gładka powierzchnia zarówno na wierzchu myszki, jak i po bokach, nie ułatwia kontroli nad gryzoniem, zostają też na niej wszelkie ślady palców, które od razu widać.

Na powierzchni do tej pory nie powstały żadne rysy, ale myszkę mam dopiero od kilku dni, a nie ukrywam, że porysowana błyszcząca powierzchnia nie będzie prezentować się zbyt atrakcyjnie. Ponadto, twarde tworzywo sprawiało, że po prostu bolała mnie dłoń przez pierwsze kilka godzin użytkowania. Dwa dni później ten dyskomfort zniknął, jednakże przy myszkach z miękkim tworzywem lub gumą na powierzchni nie miałem takich problemów. 


Bardzo podobają mi się główne klawisze. Jak na myszkę tej klasy, są przyjemne przy klikaniu, skok jest niewielki, zaś czułość mi odpowiada - nie miałem problemu z przypadkowym wciskaniem bądź brakiem reakcji ze strony tych przycisków.

Dość solidna wydaje się także rolka - chodzi gładko, choć czuć zaznaczone na niej odstępy scrolla. Wciska się też bardzo wygodnie, jest fajnie wyprofilowana. Niestety, mam wrażenie, że troszkę za luźno się kręci - zdarzyło mi się raz czy dwa przez przypadek ją przesunąć, ale im bardziej przyzwyczajałem się do tej myszki, tym mniej mi to przeszkadzało. 

Inna historia to przyciski boczne. Są dwa, ale jeden po lewej, a drugi symetrycznie po drugiej stronie myszki. Na plus na pewno jest rozmiar i kształt tych przycisków - są odpowiednio szerokie i bardzo długie, nie będziecie mieli problemu z dosięgnięciem ich. Nawet ja z moimi krótkimi palcami nie mam z tym kłopotów ;) Problemem jest natomiast to, że mają bardzo niski skok i potrzebują niewiele siły do aktywacji, przez co zdarza mi się wciskać je całkiem przypadkowo. Ponadto, podczas przeglądania internetu przyzwyczajony jestem do posiadania dwóch przycisków po boku - ten bliżej frontu zwykle odpowiada za przerzucanie stron do przodu, a ten bliżej tyłu myszki - wstecz. W Fire Dancing za Wstecz odpowiada przycisk prawej stronie gryzonia, zaś ten po lewej - Dalej. Czyni to używanie tej funkcji trudnym, ponieważ nie jest intuicyjne.

Teflonowe ślizgacze w Fire Dancing zdają się stawiać niezwykle duży opór na mojej macie QcK, co spowodowane jest charakterystyką tej podkładki oraz dużą powierzchnią ślizgaczy w myszce od 1STPLAYER. Na drewnianym blacie ślizgają się przyzwoicie. 

Podsumowanie

Mysz 1STPLAYER Fire Dancing to zdecydowanie gryzoń, którego należy zaliczyć do myszek budżetowych, i jako taką należy ten produkt oceniać.

Na plus:
+ Trwałość użytych materiałów i całej konstrukcji;
+ Żywe kolory podświetlenia;
+ Mysz z klawiszami bocznymi dla prawo i leworęcznych;
+ Dość dobre parametry w stosunku do ceny;
+ Przyzwoite przyciski główne i scroll;
+ Mysz mało znana w europie, co może być zaletą dla ludzi lubiących bardziej unikatowy sprzęt; 

Na minus:
- Zbyt łatwe we wciśnięciu klawisze boczne (przypadkowe wciskanie); 
- Brak dostępu do oprogramowania i dodatkowych funkcji (ustawienie podświetlenia, konkretnych wartości DPI); 
- Śliska, twarda i łato brudząca się powierzchnia wierzchu myszy; 

Ze względu na niedomówienia odnośnie parametrów myszki (polling rate, DPI), brak działającego oprogramowania oraz niewygodne klawisze boczne, mogę tej myszce dać mocne 3+/5. Jeśli uda się uruchomić sterownik do tej myszki i oprogramowanie będzie posiadać funkcje, do których większość graczy jest już przyzwyczajona, ocena spokojnie będzie mogła podskoczyć do 4/5, jednakże na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie ocenić jej wyżej. 

Warto także zwrócić uwagę na cenę. Przy dzisiejszym, wysokim, kursie dolara, nie warto inwestować w tę mysz więcej niż 20 dolków, wliczając w to wysyłkę (która jest aktualnie darmowa prawie na całym świecie - za to duży plus dla 1STPLAYER!). Jeśli mysz będzie sprzedawana za 30 USD, to zdecydowanie lepiej popatrzeć wtedy na propozycje innych producentów. 

Mysz do tej recenzji została zakupiona podczas wyprzedaży ORAZ z użyciem kodu zniżkowego od firmy 1STPLAYER.